Drukuj

 

Stosowałam metodę objawowo-termiczną, aby uzyskać ciążę. Kiedy po trzech cyklach ze współżyciem w okresie płodnym nie było efektu – wspomniałam o badaniu nasienia, a mąż natychmiast się zgodził. Wynik był wstrząsający i zmienił nasze życie. Stwierdzono azoospermię – zupełny brak plemników. Było to w kwietniu 2011 roku.
Badanie należało powtórzyć. W sumie na trzy badania nasienia – tylko jeden plemnik!
W klinice Poznaniu nie dawano nam żadnych szans na poczęcie dziecka w ciąży naturalnej i bardzo niewielkie szanse na ciążę z in vitro – 0,5 proc., pod warunkiem, że w biopsji jąder znajdą się plemniki i będzie można przeprowadzić ICSI. Wizyta u profesora trwała dosłownie 4 minuty, mąż usłyszał, że na to nie ma żadnych tabletek, ma zaoszczędzić 2500 zł na biopsję, zabrać żonę i przyjechać na prywatną wizytę.

Pracuję jako diagnosta w laboratorium medycznym, kiedyś czułam się nawet dumna, że niepłodnym parom można pomagać, stosując zapłodnienie in vitro, ale kiedy człowiek staje przed wyborem, czy ma zafundować to własnym dzieciom, zmienia się punkt widzenia... Na myśl, że moje dzieci na etapie czterech lub ośmiu komórek przestaną się rozwijać, umrą i trafią do czerwonego pojemnika z napisem „odpady medyczne” – takich przecież sama używam na co dzień – zaczynałam płakać i nie mogłam przestać.

Na moim mężu duże wrażenie zrobiły wypowiedzi prof. Gadzinowskiego, że dzieci po in vitro są bardziej zagrożone. I on był przeciwny in vitro głównie ze względu na dobro dzieci.
Nie chciałam też niszczyć swojego zdrowia przez stymulację hormonalną, skoro problem męża nie jest jeszcze całkowicie wyjaśniony. Zaproponowano nam także inseminację nasieniem dawcy. Odrzuciliśmy tę metodę jako ingerencję w jedność małżeńską oraz dlatego, że dzieci nie miałyby możliwości poznania biologicznego ojca, który byłby anonimowy.
Przeszukałam cały PubMed, żeby znaleźć wskazówki, jak mojego męża leczyć. Wykonaliśmy badania hormonalne i genetyczne – wszystkie były prawidłowe. Nie dało się ustalić przyczyny niepłodności.

Słyszałam o NaProTECHNOLOGY®, ale znalazłam amerykańską stronę, na której było napisane: „we do not treat azoospermia”. Wtedy właśnie zadzwoniłam do instruktorki Modelu Creighton z pytaniem, czy to prawda, bo znalazłam też prezentację dra Boyle’a, który pacjentów takich jak mój mąż leczył z sukcesem.
O nauce Kościoła katolickiego zaczęliśmy dyskutować trochę później, gdy już poradziliśmy sobie z pierwszym szokiem związanym z niepłodnością. Zgodnie stwierdziliśmy, że to Kościół ma rację, a IVF nie jest terapią, bez względu na to, ile procent szans na sukces daje.

Pogodziłam się z myślą, że w ciąży nie będę, ale nie jest to przecież jedyny sposób, abyśmy zostali rodzicami. Zaczęliśmy myśleć o adopcji. Cierpiałam jednak na zespół napięcia przedmiesiączkowego i to tak dotkliwy, że nie dałabym sobie rady jako matka adopcyjna. To, czego do tej pory dowiedziałam się o NaProTECHNOLOGY®, zachęciło mnie do rozpoczęcia leczenia swoich dolegliwości.

W sierpniu 2011 roku byłam na sesji wprowadzającej prowadzonej przez instruktora Modelu Creighton.
Rozpoczęliśmy z mężem naukę systemu. Uświadomiliśmy sobie, że mąż wcale nie jest taki zdrowy, jak nam się wydawało: odkąd pamięta, ma co kilka tygodni wysokie gorączki (do 40 st.), zaparcia trwające tydzień lub dwa, które często kończyły się niedrożnością jelit (zanik perystaltyki) i również gorączką, lubi napoje gazowane z kofeiną, na dodatek okropnie przeżywa stres w pracy.

Żaden androlog nie miał szans zapytać nas o takie szczegóły podczas kilkuminutowej wizyty – dlatego cieszę się, że podczas spotkań z instruktorką nikt nas nie ponaglał. Mogliśmy spokojnie sobie przypomnieć wszystko, co dotyczy naszego stanu zdrowia.
Ten jeden jedyny plemnik, który początkowo traktowaliśmy z niedowierzaniem, dał nam nadzieję na skuteczne leczenie. Prowadząca nas lekarz – konsultant medyczny mówiła, że w tak ciężkich przypadkach jest zawsze więcej niż jedna przyczyna niepłodności, ale już jeden plemnik dowodzi, że ich produkcja może zachodzić prawidłowo, a nasieniowody są drożne. Oto wszystkie jak dotąd wykryte problemy u mojego męża: hiperprolaktynemia czynnościowa, ropne migdałki, bakterie w posiewie nasienia, za mała ilość błonnika w diecie, nietolerancja mleka i testosteron w dolnych granicach normy.
Najważniejsze w leczeniu wydaje się nam dzisiaj usunięcie migdałków, do którego namawiał nas lekarz, oraz zmiany w diecie, ale być może wszystkie te czynniki występując razem spowodowały nasze problemy.

Po zmianie nawyków żywieniowych i podaniu odpowiednich leków stan zdrowia męża stopniowo się poprawiał, ale długo nie miało to wyraźnego wpływu na jego płodność. Co jakiś czas w badaniu pojawiał się jeden lub kilka plemników, a potem znów kompletnie nic. Tłumaczyłam sobie, że piętnastu lat gorączkowania nie da się odwrócić przez kilka miesięcy, i nie poddawaliśmy się.
Dzięki prowadzeniu obserwacji na karcie miesiączka przestała być dla mnie porażką, a zaczęła być objawem zdrowia.
Wcześniej miałam bardzo niepokojące wydzieliny. Byłam u kilku ginekologów, cytologia wyglądała wciąż tak samo: „liczne komórki zapalne”. Lekarze ignorowali to: „Ma pani nadżerkę, rodzić trzeba, a potem się tym zajmiemy. Nie ma ciąży, bo mąż ma obniżoną płodność? Niech pani sobie in vitro zrobi. Komórki zapalne? PMS? Oczywiście, mogę pani zapisać tabletki antykoncepcyjne, ale wtedy w ciążę pani nie zajdzie, bo nie da się leczyć PMS i starać o ciążę jednocześnie”.
Po leczeniu naprotechnologicznym moje problemy zniknęły właściwie po kilku miesiącach. Jestem leczona bez szkody dla mojej naturalnej płodności, co było dla mnie bardzo ważne.

I oto niedawno, po półtora roku od rozpoznania niepłodności, a po roku leczenia u męża mamy 6 tysięcy plemników!!! Oznacza to, że spermatogeneza została zachowana i przy całościowym dbaniu o zdrowie jego płodność ma szansę wrócić do normy.
Oczywiście, jesteśmy świadomi, że 6 tysięcy to jeszcze mało, ale ten postęp znaczy dla nas tak wiele, ponieważ przez długi czas nie było praktycznie NIC!!! Mam nadzieję, że wynik będzie się poprawiać z miesiąca na miesiąc, aż uda nam się począć dziecko. Może trzeba będzie czekać kolejny rok, ale wiem, że dzięki NaProTECHNOLOGY® jesteśmy pod dobrą opieką.
Warto szukać dokładnej diagnozy, a wszystkie osoby związane z NaProTECHNOLOGY®, które spotkaliśmy na swojej drodze, nie są obojętne na cierpienie, lecz naprawdę kompetentne i zainteresowane pomaganiem nam – niepłodnym parom.

 

Joanna i Dariusz, październik 2013 r.